Opuscilismy Pisco jeszcze predzej niz do niego dotarlismy. Miasteczko zniszczone przez trzesienie ziemi niemal rowny rok temu wciaz przedstawia zalosny krajobraz gruzowiska.
"Nie sposób ocenić rozmiarów tragedii; setki zwłok na ulicach, miasto jak po bombardowaniu, 70 proc. domów w gruzach - tak przedstawił sytuację w piątek wieczorem, po środowym trzęsieniu ziemi w Peru, burmistrz 100- tysięcznego Pisco, Juan Mendoza" - tak w sierpniu ubieglego roku gazety opisywaly miasteczko do ktorego przybylismy.
Mieszkancy zdolali sie uporac z cialami ofiar, z czescia gruzow ktore pozostawilo po sobie trzesienie, budynki w ktorych mieszcza sie filie amerykanskich i europejskich firm i bankow wygladaja na nienaruszone tudziez nowe. Wciaz jednak czesc ludzi zyje tam posrod gruzu lub wrecz w namiotach i co najbardziej zdumiewajace i wg mnie przerazajace za razem, wydaja sie dumni z tego jak zyja. Czy to ich narodowy charakter sprawia ze zdaja sie tak optymistyczni i zadowoleni?? Czy moze pokora kaze im tak godzic sie z tym, co przynosi los?? A moze raczej zwyczajnie przyzwyczaili sie przez ten rok, ze tak ich zycie wyglada?? Nie mam pojecia, ale widok zdewastowanego miasteczka, zniszczonej wiezy kosciola, gruzow pozostalych po budynkach, ktore ogladac moglismy juz tylko na pocztowkach i posrod tego ludzi ktorzy zyja jakby "wszystko dzialo sie najlepiej na tym najlepszym z mozliwych swiatow" przyprawia o ciarki.